świeże brzmienie: Kúra.

Co sprawia, że muzycy z północy często tworzą w tak wysmakowanej estetyce? Czy to klimat, forma ucieczki od zimna, bezsenne noce, podczas których nie zachodzi
słońce?… Tyle ile zespołów i solistów, tyle może być różnych odpowiedzi i rozważań na ten temat. Natomiast faktem jest, że istnieją takie perełki jak Sigur Rós, Jónsi, Múm, Efterklang czy Sleeep Party People. Moim marzeniem jest, żeby na równi z wyżej wymienionymi, jednym tchem, pasjonaci muzyki potrafili wymienić również zespół Kúra.

Muzycy tworzą od 2009 roku, pochodzą z Danii i Islandii. Nazwa, którą sobie wybrali oznacza „pieszczotę” i pod jej szyldem takie właśnie serwowują nam dźwięki – naszpikowane emocjami, delikatnością, intymnością.

30 kwietnia br. formacja wydała swój debiutancki album „Halfway to the Moon”, na którym znajdziemy 10 numerów utrzymanych w stylistyce melancholijnej, ascetycznej elektroniki. Na tle oszczędnego instrumentarium uwagę przyciąga silny głos wokalistki. Spokojniejsze kawałki w zaskakujący sposób mieszają się z bardziej tanecznymi kompozycjami, a uwaga słuchacza pozostaje nieoderwana.

Od początku mocną stroną zespołu są mocne single. „Gógó” promujące debiutancką EP-kę „Multicolor” to delikatna i minimalistyczna forma budująca nieoczywiste i emocjonalne wyznanie miłości: „My heartbeat floating off the river following the stars which brought us apart / The scent of your skin makes me shiver”.

„Anchor” promujący „Halway to the Moon” to przede wszystkim pulsująca melodia, która miejscami prawie zupełnie ustępuje na rzecz świdrującego wokalu. Całość przywodzi na myśl senne marzenie. Taki właśnie jest cały zespół. Jego twórczość unosi nas parę metrów ponad ziemią. Drżymy z emocji i chłodu, ale pragniemy zatracić się w tej melancholii. To klimat stworzony przez muzyków na potrzeby mroźnego, tak bezpośrednio kojarzącego się z północą wokalu Fanney, który według reszty zespołu jest główną inspiracją i wyjściem do tworzenia kompozycji.

Dodaj komentarz