Festiwal: Electronic Beats 26.04.2013 Poznań

fot. Jacek Makowski

Electronic Beats to już swoista marka znana w całej Europie. Koncerty pod tym szyldem organizowane są również w Niemczech, Czechach, Austrii i wielu innych krajach naszego kontynentu. Ten w poznaniu był również znakiem, że wakacje tuż tuż, a dużo ważnych wydarzeń przed nami. Otwarciem sezonu festiwalowego. Prawdziwym końcem zimy.

Zaczęło się nieciekawie. Kilka godzin przed rozpoczęciem festiwalu ogłoszono, że z przyczyn niezależnych od organizatora nie wystąpi A-Trak. Jako, że nie był to mój numer jeden tego wieczora nie będę się rozwodzić tutaj na temat przyczyn tej jednodniowej choroby, która minęła na tyle szybko, żeby pozwolić artyście grać już następnego dnia we Francji… W zamian każdy z publiczności otrzymał dwa kupony na piwo lub napój bezalkoholowy, które można było (po uiszczeniu 2-złotowej kaucji za piwo!) zrealizować w barze. Niestety ten miły gest nie był w stanie wynagrodzić pewnej pustki powstałej w line-upie.

Na teren festiwalu dotarłam ok. 23.00 i od razu przekonałam się, że nawala to, co w koncertach najważniejsze. Dawno nie doświadczyłam tak złego nagłośnienia. Kompletnie przesterowane basy i trudny do wyłapania wokal bardzo utrudniały odbiór występów. Jak zwykle nie zawiodła polska publiczność. Dizzee Rascal wydawał się być bardzo mile zaskoczony. Podczas mniej znanych kawałków jego ekipa doskonale radziła sobie z wprowadzeniem odbiorców w imprezowy stan. Natomiast kończący set „Bonkres” sprawił, że ludzi ogarnęło prawdziwe szaleństwo.

Nieobecny A-Trak uczynił Modeselektor gwiazdą wieczoru. Możliwe, że dzięki temu mieliśmy szansę usłyszeć tak rozbudowany set tych muzyków. Nawet fatalne nagłośnienie nie było w stanie zepsuć ich występu. Kiedy zastanawiamy się nad oprawą wizualną nie znajdujemy w tym nic zapierającego dech w piersiach. Dwa telebimy, dwóch muzyków, lasery i trochę świateł to coś, co w naszych czasach można zobaczyć na wielu koncertach. Jednak było w tym spektaklu coś, co odbierało mowę i porywało do zabawy. Pewna prostota, która z tą właśnie muzyką elektroniczną tworzy idealne połączenie. Kontakt Modeselektora z publicznością był w stanie trochę złagodzić gorycz wywołaną wszystkimi niedogodnościami. Pewne poczucie porażki uchodziło nieco na bok. Widziałam ludzi kompletnie oddanych muzyce, u których „Pretensious Friends” wywołało stan równy upojeniu narkotykowemu. Trochę zaznałam tej przyjemności, ale przesterowany dźwięk nadal burzył mi komfort udziału w tym wydarzeniu.

Zastanawiam się tylko jak wiele straciliśmy przez organizatorów. Jak wiele odebrano muzyce tego wieczoru. Artyści i publiczność dała radę. Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy w naszym pięknym kraju dnia, kiedy nie będzie trzeba bać się o to, że nasz ulubiony artysta będzie musiał zderzyć się ze ścianą w postaci zaplecza technicznego i organizacji.

Dodaj komentarz