Podsumowanie 2012: cz. II – płyty zagraniczne

img_8159

Wydawnictwa zagraniczne to zdecydowanie ten dział, który jest dla mnie w kategorii podsumowań rocznych najcięższy. Wynika to z prostych praw matematycznych, czyli po prostu niemożliwego zalewu nowości na rynku. Jak z tej masy wyłonić to co najbardziej wartościowe? Myślę, że sprawia to kłopot nawet najbardziej doświadczonym recenzentom. Ja, z pozycji początkującego, muszę przyznać, że nie było to proste. Cały czas mam wrażenie, że coś zostało pominięte. Niestety, do wszystkiego dotrzeć się nie da.

Tak samo jak w poprzednim podsumowaniu, nie zamierzam ograniczać się do ładnie wyglądającej, okrągłej liczby. Wszystko, co według mnie było najbardziej warte przesłuchania w 2012 roku zostaje tutaj umieszczone. Kolejność pozostawiłam przypadkowi.

Z muzyką polską zmierzę się już w nowym roku.

1. Efterklang – „Piramida”

Wspaniała płyta, jeżeli patrzymy na nią pod kątem całości. Pojedyncze nagrania również się bronią. Mistrzostwo klimatu, melancholii, muzycznej lekkości, delikatności. Dokładnie to, co północ ma najpiękniejszego do zaoferowania.

2. Grimes – „Visions”

Grimes pokazuje tą płytą piękny przepis na dobrą, popową płytę w naszych czasach. Jest tutaj wszystko, co powinien mieć taki krążek – wpada w ucho, da się nucić, można do niego potupać nóżką. Jednocześnie nie odraża prostotą czy kiczem, który zbyt często kryje się w szufladce popu.

3. Grizzly Bear – „Shields”

Nie brakuje głosów, że płyta jest najsłabszą w dorobku formacji. Nawet jeżeli tak, to poprzednie muszą być wybitne. Muszę przyznać, że dopiero zaczęłam przygodę z tym zespołem, a krążkiem „Shields” przekonali mnie do siebie w pełni.

4. The xx – „Coexist”

Moim zdaniem The xx broni tą pozycją swoją wysoką pozycję na rynku muzycznym. Wiele było obaw o to, czy tak mocny debiut doczeka się równie silnej kontynuacji. W opozycji do recenzentów zarzucających zespołowi nudę czy wtórność, powiem, że mnie ten album najzwyczajniej w świecie wciąga, a nawet pociąga.

5. The Maccabees – „Given to the Wild”

Płyta została wydana na samym początku 2012 roku i boję się, że wielu już zdążyło o niej zapomnieć. Błąd. Trzeba ją przypominać. Rewelacja w swojej klasie.

6. The Mars Volta – „Noctourniquet”

The Mars Volta jest dla mnie zagadką. Kocham takie granie, ale ich nagrania potrafię nienawidzić. Jednocześnie potrafię je darzyć taką miłością, że gwałcę „replay” miliony razy. Tak samo jest w przypadku tego krążka. Jak to jest, że tak brudnawa, wyjąca, trzeszcząca, krzykliwa płyta, potrafi być jednocześnie tak bardzo melodyjna? Nie wiem, nie chcę wiedzieć. Pewnikiem jest to, że są dni, kiedy nie odtworzę tej płyty, ale są również takie, kiedy nie puszczę żadnej innej.

7. Mark Lanegan Band – „Blues Funeral”

Nie wiem ile razy można zachwycać się jedną płytą. Nie wiem ile razy, można powracać wspomnieniami do koncertu, który był na początku roku 2012. Nie wiem ile razy można katować jedno nagranie Marka Lanegana, żeby wreszcie mieć dosyć. Możliwe, że nigdy się nie dowiem. To jest po prostu wyjątkowo udana płyta.

8. Hot Chip – „In Our Heads”

Podobnie jak Grimes, Hot Chip udowadnia, że pop może być pociągający i ciekawy. Zespół radzi sobie równie dobrze z balladami jak i tanecznymi pozycjami. „In Our Heads” umacnia i potwierdza pozycję zespołu, który trudno pomylić z jakimkolwiek innym.

9. Tame Impala – „Lonerism”

Kakofonia dźwięków. Pulsujące rytmy. Hipnotyczne melodie. Tyle pięknych wyrażeń nasuwa się, kiedy przychodzi mówić o tej płycie. Bo taka jest, po prostu piękna. Okazuje się, że to druga płyta tego zespołu, ale muszę szukać tej informacji w internecie. Po „Lonerism” Tame Impala nigdy nie wyda mi się obco brzmiącą nazwą.

10. Godspeed you! Black Emperor – „Allelujah! Don’t Bend! Ascend!”

Zachwycałam się tą płytą w niedawnej recenzji. Trudno mi na chwilę obecną wymyśleć inny post-rockowy numer jeden roku 2012.

11. How to Dress Well – „Total Loss”

To jest jedna z tych płyt, o których bardzo ciężko mi cokolwiek napisać. Jeżeli ktoś przebrnie przez poprzednie pozycje podsumowania to polecam mu po prostu tego posłuchać. Jest to muzyka, przy której wędruje się do zupełnie innego świata.

12. A Place To Bury Strangers – „Worship”

Mam zwyczajną słabość do tego zespołu. Trudno byłoby im nagrać tak złą płytę, żebym nie wymieniała jej w podsumowaniu roku. „Worship” na pewno nie jest takim wybrykiem. To mocny krążek pieczętujący to co kocham w APTBS najbardziej – tchnienie dawnych czasów, niedopieszczone, garażowe brzmienie.

Dodaj komentarz